Czołówka tabeli nie zawiodła w sobotę

Ekscytujące okienko transferowe to nie szczyt możliwości ludzi związanych z argentyńskim futbolem. Równie ciekawie jak na razie wygląda pierwsza ligowa seria spotkań po przerwie świąteczno-letniej (na południowej półkuli aktualnie lato trwa w najlepsze). Wygrywały ekipy czuba klasyfikacji. Relacja ze wczorajszych czterech spotkań szesnastej kolejki Superliga Argentina:

Huracán vs Rosario Central 2:1 (2:0)

Gole – 1:0 Andrés Felipe Roa (39′), 2:0 Lucas Barrios (45+1′), 2:1 Germán Herrera (50′)

Serię ligowych remisów, jaka stanęła na czterech przerwał Huracán. Klub ze stołecznej dzielnicy Parque Patricios, który ubiegły rok zakończył i zarówno nowy rok przywitał bezbramkowymi wynikami tym razem przewyższył Rosario Central. Wracający do domu trener Antonio Mohamed poprowadził macierzystą drużynę do tryumfu w starciu dwóch uczestników tegorocznej Libertadores.

Gospodarze rozpoczęli od wzmożonej ofensywy, trzykrotnie ocierając się o trafienie. Jednak za każdym razem zabrakło nieco farta. Sprytny strzał Lucasa Gamby z boku na terenie pola bramkowego wybił kolumbijski stoper Óscar Cabezas, próbę Gamby z ostrego kąta wybił Jeremías Ledesma, zaś uderzenie zza szesnastki Lucasa Barriosa ociupinę minęło cel.

U kresu premierowej odsłony nareszcie Huracán przełamał indolencję. Wracający po kontuzji Andrés Felipe Roa zadał cios w 39 minucie – Kolumbijczyk przeprowadził efektowny rajd w pole karne gości i wyminął bramkarza Ledesmę, aby całość wykończyć celnym strzałem mając jeszcze obrońcę przed sobą.

Tuż przed kwadransem odpoczynku „El Globo” podwyższył. Kontratak zapoczątkowany dalekim wykopem sprzed własnego pola karnego należycie zwieńczył atak Lucas’ów – Gamba oraz Barrios. Ten pierwszy wyłożył asystę z ubocza szesnastki, a drugi mimo obstawy defensorów zmyślnym strzałem zza pola bramkowego dopełnił formalności.

34-letni były reprezentant Paragwaju zdobył premierowego gola dla nowego teamu. Zrehabilitował się za kuriozalne pudło odnotowane przed tygodniem w klasyku przeciwko San Lorenzo.

Zaraz po przerwie Central nawiązał kontakt, kiedy wprowadzony na drugą połowę weteran Germán Herrera trafiając efektowną piętką w powietrzu poprawił oddany „dyńką” i sparowany przez Anthony’ego Silvę strzał Kolumbijczyka Cabezasa, czym uratował ostatnią nadzieję przyjezdnych.

Ubiegłoroczni tryumfatorzy Copa Argentina niestety nie zdołali wyrównać. Najbliżej odrobienia strat znalazł się nowy skrzydłowy gości Agustín Allione uderzeniem z rzutu wolnego sprzed linii autowej ostemplowując poprzeczkę.

Pod koniec spotkania dla odmiany doszło do awantury między piłkarzami, wobec której sędzia pokazał czerwone kartki jednemu zawodnikowi każdej ekipy.

Masywny pomocnik gości Néstor Ortigoza wyleciał za chamski faul na leżącym przeciwniku Walterze Pérezie, natomiast kapitan miejscowych Federico Mancinelli również został przedwcześnie odesłany do szatni ze względu agresywnej reakcji na zachowanie urodzonego w Argentynie eks-reprezentanta Paragwaju.

Huracán zachowa czwarte miejsce po tej serii spotkań, uciuławszy dotąd 31 punktów. Aczkolwiek jeśli mająca przed sobą dwa starcia zaległe Boca Juniors zacznie regularnie wygrywać, wtedy pozycja „El Globo” wśród miejsc gwarantujących Libertadores wcale nie będzie oczywista.

Mizerny początek roku Rosario Central, którzy rozczarowywali podczas Torneos de Verano i równie blado inicjują ligowy harmonogram w 2019. Może Edgardo Bauza poukłada ten zespół do marca, gdy zacznie się faza grupowa Pucharu Wyzwolicieli…

*****************************************************************************

Tigre vs San Martín de Tucumán 2:2 (0:0)

Gole – 1:0 Lucas Janson (56′), 1:1 Rodrigo Gómez (60′), 1:2 Lucas Acevedo (80′), 2:2 Hugo Silveira (89′)

Starcie drużyn z strefy spadkowej nie przyniosło rezultatu rozstrzygniętego, chociaż druga połowa na Estadio Coliseo de Victoria obfitowała w niezapomniane zwroty akcji. Do przerwy właściwie nic ciekawszego tutaj się nie wydarzyło.

„El Santo” poważniej zagrozili Tigre tylko jednym pozornie przypadkowym centrostrzałem z boku murawy, jaki odbity rykoszetem otarł się o poprzeczkę bramki Urugwajczyka wypożyczonego przez Tigre od Peñarolu.

Prawdziwe emocje rozpoczęły się od początku drugiej części. Znajdujący się w koszmarnie trudnym położeniu jeśli chodzi o losy utrzymania Tigre wyszedł z inicjatywą. W 56 minucie świetna zespołową akcję zwieńczyli trafieniem do pustej siatki wracającego z wypożyczenia do MLS napastnika Lucasa Jansona.

Riposta San Martín jednakże błyskawiczna. Po dośrodkowaniu z kornera obrona miejscowych wybiła piłkę z własnego pola bramkowego, ale tę na krańcu szesnastki przejął Rodrigo Gómez. Specjalizujący się w dalekosiężnych uderzeniach „Droopy” posłał wolejem niziutką torpedę, jakiej nie zdołał sparować urugwajski goalkeeper Gastón Guruceaga i zrobiło się 1:1.

Dwadzieścia minut później beniaminek przypieczętował odwrócenie wyniku. Kolejna narożna centra przyniosła gola „El Santo”. Tu dla kontrastu wrzutkę bezpośrednio przeciął stoper Lucas Acevedo, głową pokonując Guruceagę.

Aczkolwiek mającym szansę na wydostanie sprzed spod czerwonej kreski gościom nie udało się dowieźć prowadzenia do końcowego gwizdka. W przedostatniej regulaminowej minucie żywiołowa defensywa podczas rzutu rożnego nie zdała egzaminu. Defensor chcąc wybić piłkę nastrzelił Diego Moralesa. Futbolówka odbita od „Cachete” poleciała w centrum pola bramkowego, skąd na pustą siatkę trafił urugwajski joker Hugo Silveira.

Tigre rzutem na taśmę uniknął porażki. Tak czy inaczej „El Matador” wciąż traci siedem punktów do bezpiecznego miejsca. San Martín z Tucumánu gdyby wygrał, byłby teraz ponad czerwoną kreską – niestety podopieczni Waltera Coyette’a prześladowani są przez jakieś fatum. 

*****************************************************************************

Atlético de Tucumán vs Gimnasia La Plata 4:1 (3:1)

Gole – 1:0 Favio Álvarez (10′), 2:0 Leandro Díaz (14′ – pen.), 2:1 Lorenzo Faravelli (36′), 3:1 Yonathan Cabral (45′), 4:1 Mauro Matos (54′ – pen.)

Niewątpliwie potężnym ciosem dla Atlético de Tucumán jest odejście ikony tego klubu Luisa „Pulgi” Rodrígueza, który wrednym zrządzeniem losu na stare lata postanowił zwiedzić Colón. Niespodziewany ćwierćfinalista poprzedniej Libertadores jednak nie załamał się utratą żywej legendy i na przywitanie nowego roku przed własnymi trybunami znokautował Gimnasię La Plata.

Chłopcy Ricardo Zielinskiego nadszarpnęli rywali już w pierwszym kwadransie spotkania, aplikując im dwa trafienia. Najpierw, po 10 minucie zawodów Favio Álvarez ładnie ukoronował atak sam na sam odwdzięczając się za przytomną asystę napastnika Leandro Díaza ze skraju szesnastki.

Chwilę później Tucumán wywalczył jedenastkę po chamskiej podcince Gonzalo Pioviego na Davidzie Barbonie. Wymierzył sprawiedliwość Leandro Díaz, niskim strzałem przy słupku wykorzystując wapno.

Acz czujność miejscowym przywrócił Lorenzo Faravelli zdobywając kontaktową bramkę dla laplateńczyków. Pomocnik spożytkował otrzymane dośrodkowanie Víctora Ayali z rzutu wolnego, w sporym zamieszaniu na obszarze szesnastki strzałem od rykoszetu pokonując Cristiana Lucchettiego.

„El Decano” jednak nie zamierzali rozpaczliwie bronić prowadzenia i tuż przed przerwą odzyskali dwubramkowe prowadzenie. Dośrodkowanie z kornera Barbony głową przeciął Yonathan Cabral trafiając do bramki, a przy okazji adresując futbolówkę między nogami bramkarza Alexisa Martína Ariasa.

U progu drugiej odsłony Tucumán wywalczył sobie drugą jedenastkę. Tę pewnie wykorzystał Mauro Matos ustalając wynik na 4:1. Dodajmy, iż 36-latek grający niegdyś dla San Lorenzo ugodził swój były klub.

Mimo okazałego prowadzenia gospodarze nie tracili samokontroli. Przegrywający stworzyli kilka okazji ku złagodzeniu chłosty, lecz nie zdołali jakiejkolwiek odpowiednio zwieńczyć. Atlético bezlitośnie spacyfikował „Wilki”.

Czarny koń z północno-zachodniej Argentyny nie opuścił najniższego stopnia ligowego podium, nadal trzymając punkt zaliczki nad czwartym Huracánem. Dla Gimnasii, która nie wygrała szóstego boju pod rząd przeznaczone jest teraz odległe 22. miejsce.

*****************************************************************************

Aldosivi vs Racing Club 1:3 (1:1)

Gole – 0:1 Augusto Solari (4′), 1:1 Cristian Chávez (27′), 1:2 Lisandro López (53′ – pen.), 1:3 Darío Cvitanich (90+3′)

Dogoniony wczoraj przez Defensa y Justicia zespół Racingu Club nie zamierza dzielić się z nikim fotelem lidera. „La Academia” zwyciężyła w Mar del Plata tamtejsze Aldosivi i wtórnie stała się suwerennym przodownikiem stawki.

Podopieczni Eduardo Coudeta wspierani przez swoich fanów, którzy mogli pojawić się na trybunach (aktualnie w Superlidze nadal podczas wybranych spotkań mogą być obecni kibice przyjezdnych) złamali opór wymagającego beniaminka.

Niesamowicie szczęśliwy początek gości. Już po 4 minutach zawodów objęli prowadzenie, kiedy nieudany wykop Luciano Pocrnjicia z własnej szesnastki przejął znajdujący się w jego pobliżu Augusto Solari. Wychowanek River pobiegł za odbitą od niego piłką i skierował ją do pustej siatki.

Lokalne „Rekiny” wyrównały w 27 minucie, kiedy ich największy gwiazdor Cristian Chávez przejął dogranie z środka od Federico Gino, aby następnie poprowadzić rajd w pole karne. Tam uporał się z Alejandro Donattim, żeby całość zwieńczyć wykorzystaną akcją sam na sam.

Jeszcze w pierwszej odsłonie sędzia nie podyktował gościom ewidentnego wapna za rękę zawodnika miejscowych w polu karnym. Jednakże co się odwlecze, to nie uciecze. U progu drugiej części następna ręka obrońcy Aldosivi we własnej szesnastce, która tym razem nie umknęła uwadze arbitra.

Sprawiedliwość wymierzył stary wyga Lisandro López, uzyskując swego trzynastego gola w sezonie i jednocześnie stając się niezależnym liderem klasyfikacji strzeleckiej (jego główny konkurent – Emmanuel Gigliotti nie zagrozi mu już, bowiem zmienił otoczenie na Meksyk).

Mimo trudności narzuconych przez gospodarzy Racing nie pozwolił sobie na drugą utratę prowadzenia. Liderzy nie tylko zatrzymali dla siebie pełną pulę, ale również podwyższyli u samego kresu potyczki. Chilijczyk Eugenio Mena wyłożył asystę z ubocza szesnastki, jaką przejął Darío Cvitanich. Napastnik o chorwackich korzeniach ładnie zwiódł obrońcę i w centrum pola karnego sprytnym, niskim przymierzeniem w długi róg obezwładnił także posiadającego obywatelstwo Chorwacji bramkarza Pocrnjicia.

Wychowanek Banfield, a zarazem eks-snajper choćby Boca Juniors tudzież francuskiej Nicei wprowadzony tutaj jako zmiennik premierowo wpisał się na listę strzelców w nowym klubie.

Racing Club ponownie uciekł na trzy punkty wiceliderowi Defensa y Justicia, skompletowawszy obecnie 39 punktów. Drużynie Eduardo Coudeta jednak nie będzie łatwo o mistrzowską koronę. Dla odmiany solidny beniaminek Aldosivi jest dziewiąty.

Comments are closed.