Światowe media, jak i cały argentyński naród, jeszcze nie otrząsnęli się po kolejnej porażce. Argentyna przegrała trzeci wielki finał z rzędu, a kapitan i największa gwiazda Albicelestes – Lionel Messi, zrezygnował z gry w reprezentacji. Naród rozpacza i jest pogrążony w ogromnym smutku. Wszyscy zdają sobie pytanie: „Dlaczego?!” Dlaczego znów to się stało? Może przyczyna tego wszystkiego nie jest wcale tak skomplikowana, jak wydaje się na samym początku?
Jutro, czyli 29 czerwca, minie dokładnie 30 lat od pewnego wydarzenia. Wydarzenia, które sprawiło, że cała Argentyna oszalała ze szczęścia. Radości, wiwatów i zabawy nie było końca. Reprezentacja Argentyny, ponownie, drugi raz raz w historii sięgnęła po Mistrzostwo Świata. Wszyscy Argentyńczycy pokochali Maradonę, piastując go na nowego króla futbolu, w dużej mierze wysławiając go jako głównego autora sukcesu Albicelestes. I w tym zgoda. Maradona zagrał przecież świetny turniej, strzelając m. in. dwa gole Belgom w półfinale czy zaliczając również dwa trafienia w starciu z Anglikami. Dlaczego przytaczam „Boskiego Diego”? Czy chcę znów opisywać jego piłkarskie umiejętności i wspominać sławnego gola, w którym minął sześciu angielskich zawodników? Nie. Mój powrót do feralnego Meksyku spowodowany jest aktualnymi wydarzeniami, bo być może właśnie w nich, kryje się źródło argentyńskich niepowodzeń. O związku maradonowo-przyczynowym jednak troszeczkę później, bądźcie cierpliwi.
Póki co, skupmy się na samym zespole Albicelestes. Wydaje się, że smutek i pech Argentyńczyków nie ma końca. Drużyna ta (i słusznie), przed każdym wielkim turniejem typowana jest jako kandydat do końcowego triumfu. Tak było chyba zawsze, bo jak sądzić inaczej, gdy ma się w swoich szeregach zawodników, z których można by skleić kilka fantastycznych jedenastek, mogących podbić piłkę klubową? Tymczasem, jest zupełnie inaczej. Argentyna w wielkich turniejach odpadała już w fazie grupowej, doznawała kompromitujących porażek w fazie pucharowej (jak np. ta w 2010 roku z Niemcami 0:4), ale ostatnimi czasy, upodobała sobie zajmowanie wiecznie drugich miejsc. Tak było na Mundialu w Brazylii (2014), gdzie zdobyła wicemistrzostwo świata, a katem okazała się reprezentacja Niemiec. Paradoksalnie, Albicelestes swój najlepszy mecz w całym turnieju rozegrali właśnie w finale, ale niestety nie wystarczyło to, aby odnieść w końcu triumf. Zmarnowane wspaniałe sytuacje Gonzalo Higuaina i Rodrigo Palacio były tego dobitnym przykładem. Podobnie było rok później, na chilijskim Copa America. Argentyna dotarła do finału, ale ponownie spotkało ich rozczarowanie. Tym razem po serii rzutów karnych lepsi okazali się gospodarze. Wracając do wspomnianych wcześniej „jedenastek”, tak fatalnie wykonywanych, nie widziałem jeszcze nigdy. Ponownie antybohaterem został Gonzalo Higuain, który przecież mógł zakończyć wszystko zdecydowanie wcześniej, ale znów zmarnował dogodną sytuację.
I wreszcie nadszedł rok 2016, stulecie Copa America i specjalnie zorganizowany drugi turniej Copa America z rzędu. Pojawiły się nawet głosy, że jest on specjalnie dla Argentyny, aby mogła ona w końcu coś wygrać. Troszkę szczęścia? Być może. Wszystko wyglądało naprawdę pięknie. Do finału Argentyńczycy dotarli niczym walec, niszcząc po drodze kolejnych rywali. I przyszedł finał z Chile, czyli z drużyną, z którą w fazie grupowej przecież wygrali. Tradycji jednak stało się zadość. Higuain zmarnował jedną z nielicznych stuprocentowych sytuacji, a rzuty karne w wykonaniu Argentyńczyków były znów katastrofalne. Podopieczni Gerardo Martino (zresztą, tak jak i on) nie udźwignęli psychicznie ciężaru, który na nich spadł. To było przecież oczywiste, że w głowach mają wszystkie przegrane finały.
Lionel Messi wyraźnie załamany stwierdził, że nie potrafi już dłużej tego znieść i zrezygnował z gry w reprezentacji, a w kraju zaczęto szukać winnych tej porażki. Jakby tego było mało, jeszcze przed przegranym finałem, oliwy do ognia dolał Diego Maradona. „El Pelusa” powiedział publicznie, że Messi nie ma osobowości lidera i nigdy nim nie będzie, co miało jasno dać znać, że Maradona nie wierzy w swojego rodaka, bojąc się również o własną sławę. Dostało się również pozostałym piłkarzom reprezentacji, gdyż Maradona stwierdził, że bez zdobytego pucharu, nie mają nawet po co wracać do kraju,
I w tym momencie wybucha prawdziwa bomba. To też właściwy moment, aby przejść w końcu do ad rem-a mojej wypowiedzi. Czy nie jest czasem tak, że Argentyna płaci teraz cenę za wielką radość swoich rodaków sprzed 30 lat? Czy katorga, smutek i cierpienie, które wydaje się nie mieć końca, nie jest czasem spowodowane karą za oszustwo, dzięki któremu być może to dziś właśnie Maradona uznawany jest za jednego z najwybitniejszych piłkarzy w historii? Przytaczam oczywiście jego feralny gol, którego strzelił przeciwko Anglikom. Bramka, która została zdobyta ręką, czyli w sposób nieprawidłowy? Wtedy cierpieli Anglicy, cierpiał Gary Lineker – nikt z nich nie potrafił zrozumieć, jak sędzia mógł w tak okrutny sposób skrzywdzić „Synów Albionu”. Sam Maradona wtedy odciął się od wszelkich podejrzeń, twierdząc, że w zdobyciu gola pomogła mu ręka Boga! Jeżeli więc w życiu istnieje równowaga, to właśnie Messi, który przez naród został namaszczony na następce „Boskiego Diego”, musi teraz cierpieć za jego oszustwo. No bo przecież, żadnego z Argentyńczyków nie interesowało wtedy, że Anglicy cierpią, że w tak niesprawiedliwy sposób musieli odpaść z mundialu, będąc przecież w fantastycznej formie. Piłkarze oraz kibice z Ameryki Południowej szaleli ze szczęścia, ciesząc się kolejnym zwycięstwem i późniejszym triumfem. Bez względu na okoliczności.
Do Maradony karma również wróciła. Szczególnie bolesne było 1994 rok, gdy będąc na Mistrzostwach Świata w USA, został wyrzucony z kadry za stosowanie narkotyków (będąc szczegółowym, był to już drugi tego typu incydent). Problemy ze zdrowiem spowodowane ciągłym nałogiem i kompromitacja w roli selekcjonera Albicelestes brutalnie wpłynęły na jego wizerunek. I chyba jest tak, że kolejne wspaniałe pokolenia Argentyńczyków cierpią za oszustwo tego największego. Ostatnie wielkie sukcesy Albicelestes to przecież rok 1991 i 1993, gdy dwukrotnie wygrali rozgrywki Copa America, jak się okazało – póki co, po raz ostatni. Widać w tym pewną analogię. Gdy kariera Maradony chyliła się już ku końcowi, Argentyna zebrała ostatnie szczątki sukcesu, a gdy „Dieguito” oficjalnie ją zakończył, zaczęła się pokuta. Symbolika, nieprawdaż?
Pokuta, która trwa już 23 lata i nie wiadomo, kiedy się zakończy. Żniwa są bardzo bolesne. Cierpi Messi, cierpi cała Argentyna. Tylko w ostatnich pięciu edycjach Copa America, Argentyna czterokrotnie meldowała się w finale, nie potrafiąc ani razu wygrać. W 2002 roku Argentyńczycy pod wodzą Bielsy nie wyszli nawet z grupy. Później na trzech kolejnych Mundialach zaczął się niemiecki hattrick. Trzy niemiecko-argentyńskie bitwy, które okazały się przegrane. O fatalnej grze w 2010 roku pod wodzą Maradony już wspominałem, tak jak i o ubiegłym turnieju o Puchar Świata. Pozostaje 2006, który również był bardzo bolesny dla Argentyńczyków. Grali pięknie, skutecznie i bardzo widowiskowo i słusznie byli uznawani za głównych kandydatów do triumfu. W ćwierćfinale stało się jednak coś dziwnego. Podopieczni Jose Pekermana prowadzili i dyktowali tempo, ale wtedy szkoleniowiec postanowił zdjąć z boiska najlepszego gracza – Juana Romana Riquelme. Gra „Albicelestes” „siadła”, Niemcy doprowadzili do wyrównania, a następie wygrali, dzięki… jakby inaczej, serii rzutów karnych.
Naprawdę, potrafię sobie wyobrazić te cierpienie w argentyńskim narodzie. Nie jestem w stanie jednak powiedzieć, jak długo jeszcze ono potrwa. Jak wiele czasu pozostało jeszcze Argentyńczykom, aby odpokutować za gola strzelonego ręką i za to, że Maradona wmieszał w to wszystko Boga? Może jednak to, że Messi chce zrezygnować z kadry, to moment przełomowy? Może czas na zmiany i może powrót Messiego do reprezentacji będzie punktem zwrotnym, który w końcu sprawi, że Argentyna jednak będzie wielka? Okazja do tego już niedługo. Dwa lata, to wystarczająco dużo czasu, aby dokonać pewnych roszad i zbudować silny zespół, który będzie w stanie przywieźć do kraju złoty medal. Ale silny nie tylko pod względem piłkarskim, ale także psychicznym, bo wydaje się, że to właśnie aspekty psychologiczne, w tej drużynie zawodzą najbardziej.
A ja słyszałem taką anegdotę, że przed MŚ ’86 Bilardo ślubował, że jeśli zostaną mistrzem świata, to po turnieju odwiedzi z drużyną jakieś sanktuarium maryjne. Chyba do dzisiaj tego nie zrobili, dlatego Argentyna nie może wygrać mundialu. To akurat dla wierzących wersja. Czyli dla mnie też.
Czyli podobnie, jak u mnie. Wersja zbliżona do tego, że to pokuta właśnie za ten niesłuszny gol, teraz właśnie pokutuje.
Wierzycie w bajki 😀 trochę bez sensu że za oszustwo Maradony pokutować ma cała Argentyna
Cała Argentyna zyskała, to i cała Argentyna pokutuje 😀 Argentyńczycy się cieszyli, ale nikt nie pomyślał, że może te mistrzostwo może być zdobyte nieprawdiłowo. Mogło, a nie musiało, bo równie dobrze Argentyna mogłaby strzelić kolejnego gola 🙂
Dlatego to jest taki felieton znów inny. Ktoś w to może wierzyć, ale oczywiście nie musi. Takie troszkę inne, nieszablonowe podejście do sprawy 🙂
Ja tam wierzę w jakąś równowagę w świecie. Czasem pokuta przybiera skalę makro i wtedy płacę niekoniecznie, ci którzy zawinili, a ich następcy.
Los skazał Argentynę wirusem Higuainem. Który gra bardzo dobre sezony, ale gdy dochodzi to sytuacji, które mogą zmienić losy drużyny Argentyny czy w klubach, w których grał lub gra nie trafia bramki.
Przypomnę, że on sam sobie wypracował tę sytuację, bo odebrał piłkę obrońcy
„A ja słyszałem taką anegdotę, że przed MŚ ’86 Bilardo ślubował, że jeśli zostaną mistrzem świata, to po turnieju odwiedzi z drużyną jakieś sanktuarium maryjne. Chyba do dzisiaj tego nie zrobili, dlatego Argentyna nie może wygrać mundialu. To akurat dla wierzących wersja. Czyli dla mnie też.”
Nie, nie. Bilardo przed Mundialem 86 był z reprezentacją na zgrupowaniu w miasteczku Tilcara. Obiecał, że jeśli Argentyna zostanie mistrzem świata, to wróci tutaj z drużyną podziękować. Ale nie uczynił tego i miejscowi Indianie rzucili klątwę na reprezentację Albicelestes, która jak widzimy trwa do dziś na Mundialach. Ale w latach 1991 i 1993 jeszcze Argentyna zdołała wygrać dwie Copy America oraz w 1992 zdobyli Puchar Konfederacji. Natomiast w 1994 ja się urodziłem i moje narodzenie rzuciło chyba nową klątwę na Albicelestes, bo od tego czasu nie potrafią wygrać ani Mundialu, ani CA, ani nawet Pucharu Konfederacji ;d
Nie, to Medel frajersko utracił tę piłkę i Higuain dostąpił okazji sam na sam, która schrzanił.
Niestety klątwy często mają swoje odzwierciedlenie. Nazywajcie mnie przesądnym, ale to posiada ręce i nogi oraz ukryty sens.
Może kiedy odejdę, to Argentyna znów zacznie tryumfować XD
Ale to on do niego podbiegł i ją odzyskał. To nie bylo niecelne podanie. To dwie różne rzeczy
To trzeba Cię ukatrupić 😀
Muszę się poświęcić dla Albicelestes 😀 czego nie robi się z miłości….
Dziękuję, że popierasz moją teorię… 😀
Higuain może sam sobie wypracować sytuację, ale jak dochodzi do strzelania, to i tak nie strzela. Więc co z tego, że wypracował? 😀 Lepiej, jakby nie wypracował, przynajmniej nie miałby na sumieniu przestrzelonej setki 😀
Nie ma sprawy, jesteśmy przesądni 😀
To prawda, ale fakt faktem, że to frajerska strata Medela otworzyła mu drogę do tak dogodnej akcji.