San Lorenzo górą w hicie, przebudzenie Inde

Sześć niedzielnych meczów 11 kolejki ligi argentyński to były cztery spotkania w grupie 1, jedno w grupie 2 oraz tzw. klasyk międzygrupowy. Hit tego weekendu należał do San Lorenzo, które choć pierwsze straciło gola po karnym, to jednak zdołało ograć 2:1 Rosario Central. „Cuervos” przybliżyli się do pozycji lidera, a szczegóły tego i innych niedzielnych bojów poniżej:

Grupa 1:

San Lorenzo de Almagro vs Rosario Central 2:1 (1:1)

Gole – 0:1 Marco Ruben (16′ – pen.), 1:1 Matías Caruzzo (38′), 2:1 Franco Mussis (56′)

Jestem gotów zaryzykować tezę, iż klub papieża Franciszka celowo odpadł z Copa Libertadores, gdzie już i tak miał niewielkie szanse awansu do 1/8 finału, po to aby przyłożyć się do rozgrywek ligowych, albowiem ciągle realnie może myśleć o mistrzowskiej koronie.

Obie ekipy zmęczone po Copa Libertadores, a tego popołudnia na Nuevo Gasometro taryfy ulgowej być nie mogło. To był szlagier dla orłów! Kto by przypuścił, że mało tego dojdzie tu do virady!

Lepiej zaczęli goście, którzy w 15 minucie wywalczyli dość kontrowersyjną jedenastkę. Mam wątpliwości czy Néstor Ortigoza aby na pewno przewrócił Franco Cerviego… Ale Temida okazała się tutaj ślepa – Marco Ruben nie pomylił się i po wapnie dał zaliczkę Central, zdobywając swą siódmą bramkę w tej kampanii.

„Canallas” górowali przez trochę ponad 20 minut. San Lorenzo nie chcąc żegnać się z walką o tytuł, tak jak pożegnało się niedawno z CL ruszyło do ofensywy. W 38 minucie nareszcie dopięli swego i wyrównali – Ezequiel Cerutti dośrodkował w pole bramkowe zza linii bocznej 16-tki, a jego centrę wykorzystał stoper Matías Caruzzo celną główką pokonując Sebastiána Sosę.

Szalę zwycięstwa na własną korzyść gospodarze przechylili po chaotycznej akcji w 56 minucie. Długie oblężenie pola karnego Central, nieudane wybicie obrońcy i Franco Mussis bezpośrednią petardą zza 16 metra totalnie zaskoczył Sosę, dając San Lorenzo upragniony tryumf.

Były rozgrywający Genoa CFC tudzież Gimnasii La Plata zanotował swe drugie oficjalne trafienie dla „Cuervos”. Pierwsze miał w ligowym debiucie dla papieskiego klubu przeciwko Defensa y Justicia (wygrana 2:1).

Później „El Ciclón” zastawili sztych przed bramką Torrico, nie dopuszczając napastników z Rosario pod nią (tu np. Buffarini świetnie powstrzymał wprowadzonego po przerwie Herrerę).

A sami jeszcze pod koniec zaliczyli dwie poprzeczki, w którą rąbnęli zmiennicy – Juan Mercier stuknął o nią chcąc dośrodkować ze skrzydła, a na sam koniec Héctor Villalba analogicznie po bombie z dystansu.

Tryumfatorzy Copa Libertadores sprzed dwóch lat wskoczyli na pozycję wicelidera grupy 1. Zdobyli 21 punktów i przodującemu Godoy Cruz, które ograli tydzień wstecz ustępują już tylko bilansem bramkowym (ten jest ważniejszy w przypadku identycznej liczby punktów).

Żeby utrzymać się po tej kolejce w strefie miejsc honorowanych CL 2017 muszą jeszcze liczyć dziś na domową wpadkę Arsenalu de Sarandí (które ma świetną okazję wskoczyć na fotel lidera) przeciwko Belgrano.

Natomiast Central zanotował trzeci konsekutywny mecz bez zwycięstwa. Oddalają się od chwały, a niebawem „Canallas” będą pochłonięci fazą pucharową obecnej edycji Pucharu Wyzwolicieli, więc decydująca faza Torneo może być dla nich kłopotliwa…

***

Vélez Sarsfield vs Independiente 0:2 (0:1)

Gole – Jorge Ortiz (10′), Emiliano Rigoni (49′)

Czyżby Independiente obudziło się po niedawnych bezbramkowych wpadkach z Sarmiento i Olimpo? Wyjazd na El Fortín de Liniers udał się „Czerwonym Diabłom”, bowiem ograli miejscowy Vélez Sarsfield 2:0.

Zespołowi Christiana Bassedasa niewiele animuszu dodało powalenie Central na ich twierdzy jako pierwsza drużyna, od niemal półtorej roku – znaczenie tylko symboliczne. Kiepsko uczcili dziś swe historyczne stroje, nawiązuje do włoskiej flagi (Vélez to klub założony przez Włochów).

Delegacja z Avellanedy błyskawicznie ruszyła do ofensywy. U samego prologu ciekawej okazji dostąpił Leandro Fernández. Niestety, minimalnie chybił zza pola karnego. Następnie Vélez musiał bronić się też przed kornerem gości.

Pierwszy gol, który padł już w 10 minucie to niewiarygodny pech gospodarzy, a zarazem dar od bogów dla „Inde”. Bramkarz Fabián Assmann (nota bene eks-rezerwowy Independiente) karygodnie wypuścił futbolówkę z rąk przechwytując ją po rzucie rożnym, a wykorzystał to Jorge Ortiz. Doświadczony rozgrywający z najbliższej odległości znalazł drogę do bramki.

Co gorsza Assmann przy tej feralnej interwencji nabawił się kontuzji i musiał zostać zastąpiony przez nominalnie podstawowego goalkeepera Alana Aguerre.

W 17 minucie Aguerre upiekło się przed jego pierwszą kapitulacją. Leandro Fernández, który w barwach Independiente nie umie odzyskać tej wielkiej skuteczności, jaką raził wśród Godoy Cruz huknął o poprzeczkę ze znacznej odległości.

Wyraźnie dostrzec można było, że dla „Diablos Rojos” to ostatni dzwonek, by włączyć się do batalii o mistrzostwo. Grali dziś z wielkim animuszem. Ich determinacja wywoływała chór uznania, nie odstępowali żadnej akcji. A pomyśleć, że w listopadzie roku ubiegłego przeciwko Vélezowi wymęczyli 1:0 i to jeszcze po kontrowersyjnej jedenastce w ostatniej minucie…

Skoro Leandro Fernández nie potrafił sam umieścić futbolówki między słupkami, to zaliczył chociaż asystę. Chwilę po zmianie stron, w 49 minucie – były snajper ligi gwatemalskiej dośrodkował przed 5. metr zza linii bocznej szesnastki, a Emiliano Rigoni bezpośrednim strzałem w długi róg zmusił Aguerre do wyciągania piłki z siatki.

Zespół Mauricio Pellegrino mógł jeszcze dobić Vélez, lecz w 69 minucie skrzydłowy Claudio Aquino nie zdołał poprawnie wykończyć ataku pozycyjnego, bowiem jego szarżę zastopował Aguerre. U epilogu jeszcze dwie gratki ku podwojeniu swojego dorobku bramkowego miał Rigoni, ale niestety zabrakło mu zimnej krwi i w obu przypadkach spudłował.

Średni obecnie „El Fortín” byli tylko tłem dla fenomenalnej tego wieczora ekipy Independiente, która oddaliła się od wczorajszych ofiar na odległość czterech punktów. Diabły Avellanedy tracą dwa oczka do miejsc honorowanych udziałem w CL 2017. Muszą zagrać Va banque! 

***

Patronato vs Banfield 0:2 (0:1)

Gole – Giovanni Simeone (37′, 49′)

Uwierzycie, że to dopiero pierwsza porażka ekipy Patronato na własnym stadionie w najwyższej klasie rozgrywkowej!? Banfield opuścił ostatnią lokatę grupy 1 pokonując w Międzyrzeczu rewelacyjnego debiutanta.

Po kwadransie rywalizacji beniaminek mógł uzyskać prowadzenie, lecz Hilario Navarro ofiarnie zatrzymał chaotyczny atak zakończony nieprecyzyjnym strzałem Matíasa Garrido z piątego metra. Około 30 minuty imiennik Garrido, czyli Quiroga przymierzył głową z pola bramkowego otrzymawszy centrę od Ivána Furiosa, ale tylko zaliczył poprzeczkę.

Banfield skarcił gospodarzy za indolencję. 37 minuta – świetna wrzutka lewego obrońcy Adriána Sporle (20-latka, który grał dopiero swój drugi dla pierwszej drużyny) na około 11. metr, skąd gola głową uzyskał Giovanni Simeone.

Ten sam młody napastnik ustalił wynik na 2:0 zaraz po kwadransie odpoczynku. Gio otrzymał podanie na wolną przestrzeń w polu karnym od Briana Sarmiento i nie spartolił dogodnej okazji, stając oko w oko z Sebastiánem Bertolim.

Przed upływem godziny rywalizacji syn legendarnego „Cholo” mógł skompletować hattricka, aczkolwiek jego strzał w długi róg jakoś wybił Bertoli. A dodajmy, że król strzelców mistrzostw Ameryki Południowej U-20 sprzed roku zainkasował swe trafienia numer trzy oraz cztery podczas tych rozgrywek.

Dla Banfield to bardzo cenne zwycięstwo, bowiem dało im opuszczenie upokarzającego, ostatniego miejsca w tej zaciętej grupie. „El Taladro” znowu są pod wodzą Julio Césara Falcioniego i zdają się powoli odbudowywać formę. Póty co zgromadzili 11 punktów, czyli ledwie dwa mniej od Patronato.

***

Olimpo vs River Plate 0:1 (0:0)

Gol – Leonardo Pisculichi (66′)

Od tej chwili najniższą lokatę grupy 1 piastuje Olimpo. Kto by przypuścił, że stawką tej konfrontacji będzie ucieczka od ostatniego miejsca? Dla gospodarzy to żadna ujma, bo są kandydatem do spadku. Ale, że takie coś groziło również wielkiemu River Plate??? „Millonarios”, którzy wyjątkowo zawodzą w obecnym Torneo de Transición ograli jednak w Bahía Blance tamtejszą ekipę.

Jedynym minusem u ekipy Marcelo Gallardo była kontuzja ich lewego defensora Leonela Vangioniego, który w 21 minucie nadwyrężył mięsień uda…

Dogodną szansę giganci ze stolicy wypracowali sobie zaraz po zamianie stron. Nereo Champagne jednak stanął im na drodze – najpierw wybił przed siebie strzał z dystansu Gonzalo „Pity’ego” Martíneza, a później fantastycznie rozpracował dobitkę Sebastiána Driussiego.

Zwycięskiego gola dla uczestnika Copa Libertadores uzyskał Leonardo Pisculichi. Wiekowy playmaker w 66 minucie otrzymał centrę sprzed linii końcowej boiska od Driussiego i uderzeniem głową zaskoczył byłego goalkeepera San Lorenzo.

Olimpo okazało się słabsze, lecz nie ułatwiali River wywiezienia kompletu punktów ze stadionu Roberto Carminattiego. Jeszcze przy stanie 0:0 wypożyczony do nich z Independiente napastnik Francisco Pizzini przejąwszy dośrodkowanie z rzutu wolnego niewiele chybił obok słupka z okolicy 16 metra.

A jeszcze bliżej „Aurinegros” byli w 61 minucie, gdy Marcelo Barovero chcąc wychwycić futbolówkę na uboczu szesnastki przeliczył się i ta uciekła mu, a zgarnął ją znów Pizzini. I może wpisałby się do listy strzelców, ale kapitan gości w ostatniej chwili zablokował jego strzał do spółki z obrońcami Gabrielem Mercado i Éderem Balantą.

Chwilę po utracie gola Olimpo mogło wyrównać, lecz słupek uratował Barovero przy strzale zza 16 metra autorstwa Jeana Barrientosa. Urus grający niegdyś do krakowskiej Wisły przymierzył w długi róg o słupek, a następnie przy dobitce fatalnie skiksował Walter Acuña. Aczkolwiek ten drugi nawet jakby trafił, to znajdywał się na pozycji spalonej…

W 92 minucie gospodarzy mógł pogrążyć Lucas Alario – po tym jak wykiwał bramkarza, jego uderzenie jednak znakomicie obronił nogami kapitan miejscowych Néstor Moiraghi.

River musiał zadowolić się jednobramkową wygraną. Niemniej to ich pierwszy ligowy tryumf od półtorej miesiąca, lub jak kto woli po pięciu chudych spotkań. W tabeli progres ich nikły – są dziewiąci. Winszują sobie, gdyż spuścili prowincjuszy na dno tabeli. 

Grupa 2:

San Martín de San Juan vs Estudiantes La Plata 0:2 (0:0)

Gole – Lucas Viatri (56′, 58′)

Istny sukces Estudiantes! Jako drudzy po Boca złupili w tym roku fortecę im. Inżyniera Hilario Sáncheza w San Juan i uciekają goniącym ich mistrzom Argentyny, a także Tucumánowi i Huracánowi.

Podopieczni Nelsona Vivasa myślą o tytule! Laplateńczycy zwyciężyli 2:0 trudną wyjazdową przeciwko San Martín dzięki dwóm trafieniom wychowanka Boca – Lucasa Viatriego, jakie ten władował w dość krótkim odstępie czasu.

Od początku to sensacyjni gospodarze nacierali. Już w 3 minucie Mariano Andújar musiał być czujny przy niecnym uderzeniu Jorge Luny z ubocza pola karnego.

Luna, który wrócił do „Verdinegros” po epizodzie na Bliskim Wschodzie świetnie wkomponował się w teamie Pablo Lavalléna, choć zadebiutował dopiero tydzień temu. Dodajmy, iż teraz grał przeciwko byłej drużynie!

Tuż przed upływem 20 minuty to Estudiantes mogli wyjść na plus, ale niestety ich stoper Jonathan Schunke minimalnie chybił z główki, przecinając centrę od Gastóna Fernándeza.

„La Gata” to najprawdziwszy kapitan! Tydzień temu strzelił dwa efektowne gole w zakończonych happyend’em męczarniach przeciwko Tucumánowi. Teraz wybawca laplateńskiej ekipy wcielił się w asystenta.

56 minuta – goście otworzyli strzelanie, kiedy dośrodkowanie Gastóna z narożnika boiska na pole karne celną główką przeciął Viatri, a futbolówka odbita od poprzeczki przekroczyła linię bramkową. Dobitka Leandro Gonzáleza Pireza była już tylko formalnością.

Niespełna kilkadziesiąt sekund później atakujący wypożyczony z ligi chińskiej udanie dobił do niemal pustej siatki odbity wcześniej od poprzeczki strzał zza pola karnego Gastóna Fernándeza i zwieńczył swe torpedowanie bramki Luisa Ardente.

Estudiantes odnieśli piąte konsekutywne zwycięstwo i ponownie umocnili się jako wicelider grupy 2, a zgromadzili już 25 punktów – tylko trzy mniej od kroczącego milowymi krokami do finału Lanús.

Można odważniej założyć, że w przyszłym roku „Los Pincharratas” na etapie fazy grupowej Copa Libertadores nie zabraknie. Jestem przekonany, że bez trudu zajmą tu minimum drugą lokatę.

San Martín obecnie uciułał 16 punktów i spadł na ósme miejsce. Aczkolwiek do piątej Boca traci tylko oczko. Choć toczą swój sezon życia, to furory a’la Tucumán nie zrobią…

Klasyk międzygrupowy:

Temperley vs Quilmes 2:0 (0:0)

Gole – Ariel Cólzera (67′), Patricio Romero (90+3′)

Cenna victoria przeciętnego Temperley, która przybliżyła ich do zagwarantowania sobie statusu pierwszoligowca na kolejny rok. „El Gasolero” uporali się z niezłym ostatnimi czasy Quilmes w klasyku wschodniego Buenos Aires, chociaż oba gole zaaplikowali im mając przewagę liczebną.

Kiedy liczebność składów była jeszcze wyrównana interesującą okazję wśród miejscowych miał Cristian Canuhé, lecz minimalnie chybił mierząc z narożnika pola karnego w długi róg.

W 62 minucie Temperley mieli farta, iż urugwajski stoper rywali Damián Malrechauffe zapomniał się, lekkomyślnie sfaulował i obejrzał drugą żółtą kartkę, za co wyleciał do szatni.

Chwilę później na boisku Canuhé zmienił Ariel Cólzera. I od razu po wejściu wykonał rzut wolny na jakimś 25 metrze. Fantastyczny niski strzał przy słupku ze stałego fragmentu gry – Silvio Dulcich był bez szans! Que golazo!

Trzy punkty drużyna miejscowych przypieczętowała w doliczonym czasie starcia. Lewy defensor Patricio Romero dobił do pustej siatki piłkę sparowaną od słupka po uderzeniu Cristiana Tarragony.

Aktualnie Temperley okupuje jedenastą lokatę w klasyfikacji swej grupy, acz dla podopiecznych Ivána Delfino ważne jest teraz jedynie to, aby utrzymywać się jak najwyżej nad strefą spadkową.

Quilmes po tejże porażce zleciał na przedostatnią lokatę grupy 1, a wyprzedza już tylko Olimpo – krótka zwyżka formy ledwie chwilowo dopomogła „Cerveceros”. Z drugiej strony ich zaliczka nad strefą spadkową wcale nie jest kolosalna…

Comments are closed.